1. Co Trzy Głowy To Nie Jedna
– Co ty tu robisz?
– Pomyślałam, że będziecie potrzebować pomocy, a te okolice znam jak własną kieszeń. Poza tym… – w tym momencie urwała na chwilę, a na jej twarzy pojawił się uśmiech – miałam ochotę na odrobinę przygód.
– No to u nas ich nie brakuje – mówiąc to, Angie wydawała się dość wesoła.
– A tobie co się stało? – wzrok Gośki utkwił na ramieniu Angie, z którego cały czas leciała krew.
Zanim cokolwiek odpowiedziała, najpierw uniosła głowę i spojrzała na mnie. Nie musieliśmy nic mówić, by porozumieć się w tej chwili.
– To jest przyczyna naszych nieustających przygód – powiedziałem, podwijając rękaw koszuli – tak samo jak to – wskazałem własną ranę.
– Czy to…
– Tak.
Na chwilę nastała grobowa cisza. Mina Gośki była nieco zaskoczona, ale na pewno nie przerażona.
– Nadal chcesz z nami wyruszyć w drogę?
Jej wzrok padał raz na mnie, raz na Angie i tak w kółko. Widziałem, że waha się przed podjęciem decyzji. W sumie nie było czemu się dziwić. Kto normalny od tak zgodzi się na podróż z dwiema zainfekowanymi osobami? Na pewno nikt normalny.
– Sama nie wiem… Ale chyba musi być ktoś, kto w razie potrzeby przerwie waszą przemianę w to – wyprostowała rękę i wskazała na dwa trupy podążające w naszym kierunku.
– No to witaj w drużynie zainfekowanych – tym razem to ja się uśmiechnąłem i podałem swój pistolet Gośce. Bez zastanowienia wzięła go i odwzajemniła uśmiech.
Wystarczyły dwa strzały, by pozbyć się zagrożenia. Najwidoczniej mieszkając z Alexem dużo się nauczyła o przetrwaniu w dzisiejszym świecie.
– Dobra wiejmy stąd. Wątpię by to były jedyne umarlaki w okolicy.
Teraz nasza drużyna powiększyła się jedną osobę. Bardzo mnie to ucieszyło. Zawsze byłem osobą lubiącą towarzystwo innych. Typ samotnika był mi zupełnie obcy. Mam nadzieje, że nie popełniliśmy błędu.
Po trzydziestu minutach podróży, Angie znowu dostała ataków nudności. Sam pamiętam początki infekcji. A teraz? Chyba moje ciało zaczynało ją akceptować.
Zatrzymaliśmy się i postanowiliśmy coś zjeść. Ostatni posiłek jedliśmy chyba jeszcze z Krzyśkiem. Na samą myśl, przypomniałem sobie nasze ostatnie spotkanie. To wszystko co mówił… znowu poczułem jak wszystko we mnie wrze. Pomimo to nie straciłem apetytu i nie dałem po sobie tego poznać.
– Zabrałam ze sobą parę dobroci – otwierając plecak, naszym oczom ukazał się widok wielu puszek z fasolką oraz mielonką – prawdziwe rarytasy końca świata.
Angie od razu zbladła i poszła wymiotować.
– Kiedy została pogryziona?
Spojrzałem na zegarek, ale zapomniałem, że przestał działać.
– A którą mamy godzinę?
– Jest 18:53.
– No to jakieś trzy godziny temu
– I ile trwa zanim…
– Zanim się przemieni? Normalny człowiek potrzebuje około 24 godzin. W jej przypadku myślę, że potrwa to nie dłużej niż 12.
– A ty?
Na samą myśl, że zaraz minie połowa doby z infekcją, zrobiło mi się lekko słabo i też poczułem zbliżające się mdłości. Na szczęście udało mi się to powstrzymać i starałem się odpowiedzieć nie wzbudzając podejrzeń.
– Za parę minut będzie dwunasta godzina.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nie wiedziała co powiedzieć. Na szczęście nie poruszyła tematu rozpoczęcia zakażenia. Nie miałem ochoty teraz o tym mówić.
– Myślicie, że uda wam się znaleźć lekarstwo na ten syf?
Podniosłem głowę by spojrzeć w niebo. W okolicach mojego mózgu słyszałem jedno słowo powtarzające się echem.
– Nadzieja – zamknąłem oczy by wsłuchać się w swój głos – nadzieja to jedyna co nam pozostało. Wiem, że istnieje – ponownie skierowałem wzrok na Gośkę – widziałem je na własne oczy.
Przytaknęła na znak, że wszystko rozumie. Nie potrzebowałem słów otuchy, ani zbędnego gadania o tym, że na pewno się znajdzie. Wiedziałem, że tak się stanie. To była kwestia czasu. Niestety mieliśmy go coraz mniej.
W końcu z krzaków wyłoniła się Angie. Była cała zielona, ale mimo to wyglądała dobrze.
– Przystawkę mam za sobą, co jemy na główne?
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Po chwili znowu spojrzałem na niebo i zamykając oczy, czułem jak wypełnia mnie siła, płynąca z nadziei.
– Pomyślałam, że będziecie potrzebować pomocy, a te okolice znam jak własną kieszeń. Poza tym… – w tym momencie urwała na chwilę, a na jej twarzy pojawił się uśmiech – miałam ochotę na odrobinę przygód.
– No to u nas ich nie brakuje – mówiąc to, Angie wydawała się dość wesoła.
– A tobie co się stało? – wzrok Gośki utkwił na ramieniu Angie, z którego cały czas leciała krew.
Zanim cokolwiek odpowiedziała, najpierw uniosła głowę i spojrzała na mnie. Nie musieliśmy nic mówić, by porozumieć się w tej chwili.
– To jest przyczyna naszych nieustających przygód – powiedziałem, podwijając rękaw koszuli – tak samo jak to – wskazałem własną ranę.
– Czy to…
– Tak.
Na chwilę nastała grobowa cisza. Mina Gośki była nieco zaskoczona, ale na pewno nie przerażona.
– Nadal chcesz z nami wyruszyć w drogę?
Jej wzrok padał raz na mnie, raz na Angie i tak w kółko. Widziałem, że waha się przed podjęciem decyzji. W sumie nie było czemu się dziwić. Kto normalny od tak zgodzi się na podróż z dwiema zainfekowanymi osobami? Na pewno nikt normalny.
– Sama nie wiem… Ale chyba musi być ktoś, kto w razie potrzeby przerwie waszą przemianę w to – wyprostowała rękę i wskazała na dwa trupy podążające w naszym kierunku.
– No to witaj w drużynie zainfekowanych – tym razem to ja się uśmiechnąłem i podałem swój pistolet Gośce. Bez zastanowienia wzięła go i odwzajemniła uśmiech.
Wystarczyły dwa strzały, by pozbyć się zagrożenia. Najwidoczniej mieszkając z Alexem dużo się nauczyła o przetrwaniu w dzisiejszym świecie.
– Dobra wiejmy stąd. Wątpię by to były jedyne umarlaki w okolicy.
Teraz nasza drużyna powiększyła się jedną osobę. Bardzo mnie to ucieszyło. Zawsze byłem osobą lubiącą towarzystwo innych. Typ samotnika był mi zupełnie obcy. Mam nadzieje, że nie popełniliśmy błędu.
Po trzydziestu minutach podróży, Angie znowu dostała ataków nudności. Sam pamiętam początki infekcji. A teraz? Chyba moje ciało zaczynało ją akceptować.
Zatrzymaliśmy się i postanowiliśmy coś zjeść. Ostatni posiłek jedliśmy chyba jeszcze z Krzyśkiem. Na samą myśl, przypomniałem sobie nasze ostatnie spotkanie. To wszystko co mówił… znowu poczułem jak wszystko we mnie wrze. Pomimo to nie straciłem apetytu i nie dałem po sobie tego poznać.
– Zabrałam ze sobą parę dobroci – otwierając plecak, naszym oczom ukazał się widok wielu puszek z fasolką oraz mielonką – prawdziwe rarytasy końca świata.
Angie od razu zbladła i poszła wymiotować.
– Kiedy została pogryziona?
Spojrzałem na zegarek, ale zapomniałem, że przestał działać.
– A którą mamy godzinę?
– Jest 18:53.
– No to jakieś trzy godziny temu
– I ile trwa zanim…
– Zanim się przemieni? Normalny człowiek potrzebuje około 24 godzin. W jej przypadku myślę, że potrwa to nie dłużej niż 12.
– A ty?
Na samą myśl, że zaraz minie połowa doby z infekcją, zrobiło mi się lekko słabo i też poczułem zbliżające się mdłości. Na szczęście udało mi się to powstrzymać i starałem się odpowiedzieć nie wzbudzając podejrzeń.
– Za parę minut będzie dwunasta godzina.
Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Nie wiedziała co powiedzieć. Na szczęście nie poruszyła tematu rozpoczęcia zakażenia. Nie miałem ochoty teraz o tym mówić.
– Myślicie, że uda wam się znaleźć lekarstwo na ten syf?
Podniosłem głowę by spojrzeć w niebo. W okolicach mojego mózgu słyszałem jedno słowo powtarzające się echem.
– Nadzieja – zamknąłem oczy by wsłuchać się w swój głos – nadzieja to jedyna co nam pozostało. Wiem, że istnieje – ponownie skierowałem wzrok na Gośkę – widziałem je na własne oczy.
Przytaknęła na znak, że wszystko rozumie. Nie potrzebowałem słów otuchy, ani zbędnego gadania o tym, że na pewno się znajdzie. Wiedziałem, że tak się stanie. To była kwestia czasu. Niestety mieliśmy go coraz mniej.
W końcu z krzaków wyłoniła się Angie. Była cała zielona, ale mimo to wyglądała dobrze.
– Przystawkę mam za sobą, co jemy na główne?
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Po chwili znowu spojrzałem na niebo i zamykając oczy, czułem jak wypełnia mnie siła, płynąca z nadziei.